PILNE!

Nazywam się Julka, nie wiedzieć czemu przyszło mi wyjątkowo szybko powitać ten świat! Najpierw w połowie drogi, bo w 23 tygodniu ciąży mama dostała pierwszych skurczy, ale dopiero w 30 tygodniu odeszły tak naprawdę wody płodowe, jednak lekarze powstrzymali akcję porodową jeszcze na 5 kolejnych dni!

Nie było jednak mowy o tym, aby wytrzymać do 40-tego tygodnia kiedy to będę już całkowicie rozwinięta. Silne skurcze mięśni zaczęły wypychać mnie z brzucha, raz po raz poganiając i tu właśnie rozgrywał się horror!

​​​​​​​Nie zdążyłam rozwinąć się całkowicie w brzuchu, a na domiar złego owinęłam się okropnie o pępowinę! Zaraz po urodzeniu daleko mi było do innych różowych bobasków będących na tej samej sali. Wyżyłam zaledwie półtora kilograma i byłam kompletnie sina! Zamiast zdrowego płaczu, krztusiłam się okropnie… 

Mama była przerażona, personel miał nietęgie miny i nikt w ciemno nie chciał mamie nic powiedzieć, chociaż wszyscy już podejrzewali, że przy sinym dziecku doszło do niedotlenienia i wcale nie jest dobrze, a najbliższy czas pokaże jak bardzo to na mnie wpłynęło. Cały świat stanął na głowie, bo działo się to na początku pandemii w tym całym szaleństwie nowych przepisów i mama została wypisana ze szpitala jeszcze w dniu porodu, gdzie w normalnych warunkach powinna być na obserwacji przez przynajmniej dwa dni.

Tak więc mama została odesłana do domu sama z nałożoną kwarantanną. Nie minęły dwie godziny, a już pilnie musiała wracać. Mój stan był krytyczny, miałam niedrożność przełyku i mama musiała podpisać zgodę na przetransportowanie mnie do innej placówki oraz na operację i transfuzję krwi! Po specjalistycznych badaniach okazało się, że przełyk mam zrośnięty z przetoką tchawiczą.

​​​​​​​Od razu byłam operowana. A wyobraź sobie proszę ile centymetrów może mieć przełyk u wcześniaka, ważącego troszkę ponad paczkę cukru? Ile centymetrów może mieć przełyk u takiej kruszyny, u której nie widać nawet szyi? Moja operacja trwała 4 godziny! Było to moje „być albo nie być”. Co czują wówczas rodzice? Aż ciężko sobie wyobrazić ogrom ich cierpienia…

Operacja się powiodła, ale wszyscy wiedzieli, że to dopiero początek mojej walki. Na domiar złego okazało się, że respirator uszkodził mi płuca, bo niestety „nie dało się inaczej”. Ratowanie życia bez powikłań to nadal marzenie wśród takich maluszków jak ja.

Wszyscy o mnie walczyli, więc i ja się nie poddawałam, uporałam się z zapaleniem płuc i wtedy okazało się, że doszło do zwężenia mojego przełyku i konieczna była kalibracja, czyli jego poszerzenie. Następnie zdiagnozowano u mnie wadę serca, asymetrię prawostronną, obniżone napięcie mięśniowe i ogólne opóźnienie rozwoju. 

Lekarze i specjaliści ze swojej strony robią co mogą, ale nadążenie rozwojowe za zdrowymi dziećmi zależy od tego czy znajdą się środki, abym mogła dostać odpowiednio dużo godzin specjalistycznej rehabilitacji. Dlatego proszę wszystkich ludzi dobrego serca, by mi podarowali szansę na dzieciństwo i szansę na samodzielność. Marzę, aby stanąć na własnych nogach i pobawić się z innymi dziećmi. Chcę bez problemu chwytać przedmioty i je przekładać ,by nie wypadały mi z rączek.

​​​​​​​Bo najgorsze co może się stać, to brak stałej i systematycznej terapii, a to grozi problemami już do końca życia!

Aby do tego nie dopuścić, bardzo proszę o dobrowolną wpłatę, bo liczy się każdy grosz, a już symboliczne 19 zł to nawet godzina zajęć na turnusie rehabilitacyjnym!

PS. Ważne jest, by nie odkładać tej pomocy na później i pomagać jak najszybciej!

Julia Szymańska - Subkonto nr 102061302