PILNE!
Zweryfikowano

Ratuję Leona!

Mam na imię Leon, moja historia zaczęła się od strachu, chaosu i krzyków, a lekarze kazali się mamie ze mną pożegnać…  Okoliczności w których przychodziłem na świat były dramatyczne, bo podczas porodu nagle spadło mi tętno, dusiłem się i powoli umierałem jeszcze zanim zobaczyłem czym jest życie! Zaczęło się od tego że w brzuchu mamy owinąłem się pępowiną która zaczęła mnie mocno dusić, podczas gdy mój brat bliźniak miał się dobrze. Natychmiast rozległy się krzyki, by pilnie przygotować salę operacyjną. Czas zdawał się dłużyć, a liczyła się każda sekunda! Urodziłem się przez cesarskie cięcie, jednak mimo tego, że potrzebowałem pilnie tlenu, to akurat mój brat został wyciągnięty jako pierwszy, a ja nadal w ciemnościach i strachu rozpaczliwie walczyłem o pierwsze tchnienie.

Siny, słaby o lejącym się małym chudym ciałku zostałem podłączony do aparatury pomagającej oddychać i umieszczony w inkubatorze. Podłączony do masy rurek i kabelków spędziłem tygodnie tęskniąc za mamą, która nie mogła mnie nawet przytulić. Za kołysankę miałem pikające odgłosy sprzętów medycznych. Byłem samotny i przerażony. Nagle zostałem sam, bez mamy i bez brata, którego zawsze miałem tak blisko siebie...

Ledwo co lekarze zwolnili mnie do domu, to wydarzyła się kolejna tragedia! Mocno zachorowałem, a pozorne przeziębienie zmieniło się w walkę o każdy oddech! Płuca mnie tak bolały, że myślałem że coś je rozrywa! Podobnie jak wszystkie mięśnie w ciele, miałem dreszcze i przyspieszone tętno. Konieczna była pilna wizyta w szpitalu. Diagnoza? Sepsa i wirusowe zapalenie opon mózgowych, które mnie zabijały!

Mój stan się pogarszał z minuty na minutę i nic już nie pomagało. Zapadłem w śpiączkę. Mijały dni a potem tygodnie, a leczenie nie przynosiło rezultatów. Został wezwany nawet ksiądz by udzielił mi przed śmiercią chrztu i ostatniego namaszczenia. Lekarze kazali się ze mną pożegnać. Szedłem ku ciemności, nikt nie widział szans na to bym kiedykolwiek się jeszcze obudził. Ale wtedy zacząłem reagować na leczenie i w końcu otworzyłem oczy. Czułem się słaby, choroba poważnie uszkodziła mój mózg. Długo dochodziłem do siebie, wciąż dużo spałem, bo nie miałem jeszcze siły na życie...

Teraz pragnę zrobić wszystko, aby dogonić w rozwoju mojego braciszka, by znów móc trzymać go za rękę, żebyśmy mogli być zdrowym rodzeństwem, tak jak to miało być od początku. Dlatego potrzebuję pilnej rehabilitacji i odpowiedniego sprzętu, bo nie potrafię jeszcze się obracać, siedzieć, mówić, ani chodzić! Patrzę jednak na brata i przeglądam się w nim jak w lustrze. Marzę by żyć tak jak on. Dlatego proszę daj mi szansę na dzieciństwo. Takie jak mają normalne dzieci, takie jak ma mój brat, to jest moim marzeniem na te Święta, które może się spełnić tylko dzięki ludziom dobrego serca takim jak Ty! Proszę pomóż!

​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​Bo najgorsze co może się stać, to brak stałej i systematycznej terapii, a to grozi problemami już do końca życia!

Aby do tego nie dopuścić, bardzo proszę o dobrowolną wpłatę, bo liczy się każdy grosz, a już symboliczne 19 zł to nawet godzina zajęć na turnusie rehabilitacyjnym!

Leon Kamin - Subkonto nr 102146002

Ratuję Leona!

Ratuję Leona!