PILNE!

„…Najgorsze było to, że lekarze powiedzieli mamie wprost, że niedługo umrę..!”

​​​​​​​Mam na imię Marysia. Kiedy mama była ze mną w ciąży, prawie przez pół roku było wszystko w porządku, a potem mama wylądowała w szpitalu na podtrzymywaniu ciąży. Była nadzieja na przeleżenie tych ostatnich 3 miesięcy ciąży pod okiem lekarzy, ale po dwóch tygodniach nie dało się nic więcej zrobić i akcja porodowa rozpoczęła się na całego. Lekarze nie dawali mi szans na przeżycie, bo ważyłam tyle co pół opakowania cukru. Najgorsze było to, że lekarze powiedzieli mamie wprost że niedługo umrę! Jeszcze jak byłam w brzuszku, a takiego czegoś nie chciał by usłyszeć żadna matka...

Potem już było tylko gorzej, miałam ciężką niewydolność oddechowo krążeniową tzw. zamartwicę i doszło do zakażenia okołoporodowego. Byłam mała, chudziutka i sina, dostałam 2 punkty na 10 w skali Apgar! No i wciąż słyszałam rozmowy lekarzy, że nie przeżyję.

Nie było łez szczęścia, ani słodkich zdjęć do internetu, bo w 3 dobie okazało się, że mam odmę opłucnową, która utrudniała mi oddychanie i trzeba było wypuszczać z moich płuc zalegające powietrze przez nakłuwanie igłą mojej klatki piersiowej!

Już w pierwszym tygodniu życia lekarze podjęli decyzję, że trzeba mnie przestać karmić, bo się nie wypróżniam. Byłam obolała i głodna, mój brzuch robił się większy i siny, a mój stan stał się krytyczny. Bez jedzenia nie miałam siły, a jeść nie mogłam i trzeba było zajrzeć mi do brzucha, więc w 9 dobie życia byłam operowana. Miałam perforację jelita cienkiego spowodowaną martwiczym zapaleniem. Zgadniesz co powiedział anestezjolog? Dał mi 30 % szans na przeżycie, a i to była optymistyczna prognoza. Lekarze zrobili mi stomię i zaczęłam się wypróżniać przez brzuszek…

Niestety powstały zmiany martwicze wokół stomii, mój stan był ciężki, miałam sepsę, wymagałam transfuzji krwi i kolejnych operacji. Ordynator powiedziała, że teraz walczą o każdą godzinę mojego życia. Jedyny organ, który w miarę funkcjonował to było moje serce. Bez wątpienia jest waleczne, miałam ogromną wolę życia. Opatrzność nie zabrała mnie do siebie, bo ma dla mnie inne plany. 

W sumie miałam 5 transfuzji krwi, byłam podpięta do respiratora i miałam uporczywe ataki padaczki. Z czasem okazało się, że tak reagował mój organizm na głód więc zaczęto mnie karmić. Nabrałam trochę sił, bym mogła być poddana dalszej diagnostyce. Zdiagnozowano u mnie dziecięce porażenie mózgowe i retinopatię oczu 3 oraz 4 stopnia, a to oznaczało kolejną operację.

Mój stan się pogarszał i polepszał, aż w końcu po 3 miesiącach spędzonych w szpitalu mogłam pojechać do domu. Nadal miałam dziurę w brzuchu przez którą się wypróżniałam, a mama musiała się nauczyć wymieniać worki i opatrunki. Ja po tak długim czasie spęczonym w szpitalu aż rwałam się, by poznawać trochę świat, niestety stomia sprawiała mi dużo bólu. Obowiązkowe rehabilitacje, kiedy jeszcze miałam worek na brzuchu, były bardzo bolesne, płakałam przez cały czas, a mama ze mną, bo ciężko jest patrzeć na cierpienie dziecka.

Po roku w końcu mogłam się pozbyć stomii. To wtedy rehabilitacja zaczęła przynosić lepsze rezultaty. Miałam 2 lata kiedy zaczęłam chodzić. Wtedy przyszło kolejne zderzenie ze ścianą. Mam bolesną dysplazję bioder. Może przyjść dzień, w którym przestanę chodzić! Mamusiu, tatusiu - dziękuję, że przy mnie trwacie i nie wątpicie we mnie, dziękuję, że mnie kochacie i o mnie walczycie.

Dziękuję Ci, że to czytasz i wiem, że czasy są ciężkie, ale może uda Ci się chociaż troszeczkę mi pomóc. To czego potrzebuję to regularna, częsta rehabilitacja, która jest bardzo kosztowna, ale to moja jedyna szansa na przyszłość. Udowodniłam swoim życiem, że nic nie jest przesądzone na pewno. Dlatego proszę uwierz we mnie i proszę pomóż mi!

​​​​​​​​​​​​​​Bo najgorsze co może się stać, to brak stałej i systematycznej terapii, a to grozi problemami już do końca życia!

Aby do tego nie dopuścić, bardzo proszę o dobrowolną wpłatę, bo liczy się każdy grosz, a już symboliczne 19 zł to nawet godzina zajęć na turnusie rehabilitacyjnym!

PS. Ważne jest, by nie odkładać tej pomocy na później i pomagać jak najszybciej!

Maria Dziubich - Subkonto nr 102076602

Ratuję Marysię!

Ratuję Marysię!