Nazywam się Róża, dość nietypowe imię, ale chyba nadano mi je z powodu niespodziewanych okoliczności w jakich się urodziłam. Zdążyłam posiedzieć w brzuszku mamy raptem sześć miesięcy, do momentu, kiedy coś zaczęło być nie tak i nagle sytuacja stała się bardzo niebezpieczna. Wcale mi się nie spieszyło wychodzić, ale w jednej chwili, bez ostrzeżenia kazali mi przyjść na ten świat, bo doszło do bliżej nieokreślonego zakażenia i przestałam się rozwijać. Słyszałam, że jest duże zamieszanie wokół mamy, ktoś wołał „szybko, szybko!”. Wyciągnęli mnie i usłyszałam słowa, które nigdy nie powinny witać żadnego dziecka na świecie: „brak oznak życia”. Ale ja tam jeszcze byłam i koniecznie chciałam dać znać, że ich słyszę i nie mają się poddawać! 

Udało mi się w pewnym momencie leciutko poruszyć paluszkiem i na szczęście jeden z lekarzy to zauważył, nie zastanawiał się nad tym czy mu się to tylko zdawało, czy jednak nie i zaczął mnie pilnie reanimować. Trwało to 40 długich minut! Nie chciał się poddać, walczył o mnie do końca, chociaż wiele osób dokoła niego już traciło nadzieję. Upór mojego anioła stróża był wielki i na szczęście udało się, ale nie był to koniec, a zaledwie początek mojej długiej i ciężkiej walki o życie.

Nie mogłam zobaczyć mamy, chociaż obie pragnęłyśmy tego najbardziej na świecie. Karetką na sygnale w specjalistycznym inkubatorze zostałam przewieziona do innego szpitala. Spędziłam tam aż 5 miesięcy i w tym czasie, pomimo profesjonalnej opieki, moje małe serduszko zatrzymywało się jeszcze wiele razy! Ale jestem waleczna jak nikt inny na tym świecie, bo miałam aż dwa razy zapalenie opon mózgowych i bezdechy nawet kilka razy na dobę. Pokonałam też straszną sepsę, która bardzo nadwyrężyła mój mały organizm.

Niestety w wyniku niedotlenienia mózgu doszło do jego uszkodzenia. Dzisiaj mam już trzy latka, przeszłam długą drogę żeby tu być i żyć jako członek naszego społeczeństwa. Teraz czeka mnie długa i ciężka walka o sprawność i godne życie. Nie chcę i nie mogę się teraz poddać, bo moi rówieśnicy ładnie mówią, biegają, a nawet jeżdżą na swoich pierwszych rowerkach. Ja póki co jestem dopiero na etapie nauki siadania, ale rodzice robią co w ich mocy, aby zapewnić mi jak najwięcej godzin rehabilitacji. 

Profesjonalne ćwiczenia cztery razy w tygodniu przynoszą skutki i robię postępy. Niestety koszty takich ćwiczeń są już ponad ich siły. Ale wierzą we mnie i wydają każdy wolny grosz na rehabilitacje, a to mnie jeszcze bardziej motywuje, aby ich nie zawieść i dać z siebie wszystko! Chętnie ćwiczę i nie grymaszę podczas zajęć. Pokazuję, że bardzo chcę dojść do sprawności, którą mi ten los odebrał.

Nie marzę przecież o nowych zabawkach, czy wycieczce do Disnaylandu, marzę tylko o tym, aby zacząć chodzić i kiedyś się pobawić na placu zabaw z innymi dziećmi! Marzę by zacząć mówić, powiedzieć rodzicom, jak bardzo ich kocham, oraz podziękować wszystkim ludziom dobrego serca, którzy mi  pomogli. To moje małe, ale realne marzenie. Proszę, pomóż mi je spełnić…

Bo najgorsze co może się stać, to brak stałej i systematycznej terapii, a to grozi problemami już do końca życia!

Aby do tego nie dopuścić, bardzo proszę o dobrowolną wpłatę, bo liczy się każdy grosz, a już symboliczne 19 zł to nawet godzina zajęć na turnusie rehabilitacyjnym!

PS. Ważne jest, by nie odkładać tej pomocy na później i pomagać jak najszybciej!

Róża Szołtysek - Subkonto nr 101542102